Na pomysl wyprawy wpadlem rok przed wyjazdem, ale roznie bywa z ze znalezieniem czasu i zdecydowaniem sie na robienie tego typu akcji (;
Uprzedzam, relacje jest bardzo obszerna (szczegolowa). Polecam przejście do kolejnej relacji (najlepiej do relacji z wyprawy do Lizbony, ew kolejnych), a w miare glodu wrocenie do tej (;
Dzień I Bielsko Biała – Frydek Mistek – jakas wioska 😛
Przed wyjazdem mialem plan, zeby przez 2 tygodnie wypoczac, tj nie chodzic na imprezy, duzo spac etc. oczywiscie nie wyszlo 😉 wyjezdzajac z domu o 6 rano bylem przemeczony, niewyspany i mnie suszylo :] Z racji ze byla to moja pierwsza jazda na rowerze z sakwami to kilka razy omalo co bys sie nie wyrabal w drodze na dworzec, ale z czasem sie przyzwyczailem na szczescie i nie czulem prawie roznicy (czulem tylko 'w nogach’, oj ciezej sie jedzie z sakwami…).
Na dworcu odebralem bilety powrotne z Pragi do granicy, spotkalem sie z dwoma kumplami z ktorymi mialem jechac: Karolem i Piotrkiem. Odpowiedzieli oni na mojego posta w necie o checi wyjazdu, poszlismy na piwo i tym sposobem sie zgadalismy, ale znac to sie nie znalismy ani troche 😉
Pociagiem dojechalismy do Bielska-Bialej. Spotkalismy tam 3 kolesi, ktorzy rowniez jechali do Wiednia, tyle ze chcieli tam dojechac w tydzien, a nasz (moj :P) plan zakladal ze dojedziemy tam w dwa dni……. Pozegnalismy sie z nimi dosc szybko i zaczelismy nasze wielkie pedalowanie droga ekspresowa (a co :D) do granicy.
Na granicy celnik gdy uslyszal odpowiedz na pytanie gdzie jedziemy, zrobil nietega mine, ale przepuscil nas. Pierwszy posilek mielismy juz w Czechach. Karol wzial (dosc duzy) czajnik elektryczny, wiec zagadalismy do jakichs czeszek, i wrzatek do zupki byl 😉 W tym momencie okazalo sie rowniez, ze Piotrek (ten drugi, nie ja) sie chce odchudzac na wyprawie, i jedyne co bedzie jadl to chleb…. Pomysl debilny niesamowicie, bo taka jazda wyczerpuje strasznie organizm, i trzeba wrzucac duzo witamin i ogolnie jesc duzo zeby miec sile :] w tej sytuacji ugadalismy sie z Karolem i podrzucalismy Piotrkowi jakies kanapki bardziej wybajerzone zeby chlop mial sile.
Droga przez Czechy byla extra. Malownicze pagorki, dobre drogi, przyjazni ludzie. Zyc nie umierac 😉 Po drodze odwiedzalismy niektore (te ciekawiej wygladajace) koscioly, zeby nie bylo ze tylko pedalujemy. Trzeba pozwiedzac :] Kolejne postoje mielismy albo na stacjach benzynowych (wrzatek, sklep to nawet niezle ich zalety…) lub na przydroznych lakach.
Dojechalismy w okolice jakiejs wioski, i tam tez rozlozylismy nocleg. Troche pozno sie za to zabralismy, i musielismy sobie radzic po ciemku. Nasze 'obozowisko’ polegalo na rozlozonym 2 osobowym tropiku tak zeby zmiescilo sie nas 3 w niego. Nie bylo to latwe i byly fajne dziury, przez ktore wial wiatr, i wchodzila (wplywala?) rosa. Sweet…
Tego dnia przejechalismy 150km. Pogode mielismy idealna, a humory dobre 😉
Dzien II
Z rana deszcz….. myslalem ze nie wyjde z tropiku :] Niestety zaufalem prognozom pogody i nie mialem kompletnie nic od deszczu na siebie i blotnikow w rowerze, wiec perspektywa jazdy w deszczu nie byla dla mnie zbyt interesujaca…. Ale coz zrobic, trzeba bylo zebrac dupsko i pedalowac :] po 15 minutach jazdy na szczescie przestalo padac. Morale wzrosly :]
Okolo godziny 10 przygladajac sie mapie i liczac pozostale kilometry do Wiednia zauwazylem maly problem. Wyliczylem ze tego dnia powinnismy przejechac 250km….. Za malo ujechalismy poprzedniego dnia :/ pogadalem z chlopakami i zdecydowalismy [patrz: narzucilem im] ze dojedziemy dzis do Wiednia i koniec :] W wiedniu bylem umowiony z Isa (z ktora wczesniej pisalem maile, a znalazlem ja poprzez hospitalityclub.org) na 20:30. Napisalem wiec sms’a do kumpla azeby napisal jej maila, ze bedziemy na miejscu o polnocy.
Narzucilem szybsze tempo i lecielismy 😉 Kolejnym problemem okazal sie nawrot kontuzji Karola. Skrecone kostki miesiac temu…. Pytalismy w restauracjach o bandaz, a ze nie mieli, to skonczylo sie tym ze zakosilem obrus :] zrobilismy z niego bandaz, opaske na glowe… ogolnie, przydal sie :] Tego dnia naszym gastronomicznym przebojem zostal krem czekoladowy [czyt: szoko]. Bylo smaczne, pozywne, tanie, latwe do rozsmarowania, nie psulo sie, splatalo sie idealnie z zupka (z torebki): rosolem, pomidorowa, grzybowa – idealne po prostu :]
Okolo godziny 19 dotarlismy do bardzo ladnie polozonego miasteczka granicznego: Mikulov
'Miasto w ktorym domy spiewaja’ – jak pisał morawski poeta – Jan Skacel – o tym miasteczku. Piekna miejscowość południowych Moraw, trudno wyrazić słowami jak tam pieknie. Symbolem miasta jest kosciol sw. Sebastiana obok poteznej, wolnostojacej dzwonnicy na świetym wzgorzu. Pieknem zachwyca takze zamek z okragłymi wiezami po bokach. Mikulov szczycił sie najwieksza po Pradze gmina zydowska, ktorej symbolem jest cmentarz zydowski oraz Stara synagoga (barokowy wystroj).
Austriacki celnik gdy nas zobaczyl,rowniez wytrzeszczyl galy, ale puscil nas. Austria!!! 😀 Po pol godziny bylo juz ciemno, wiec zjedlismy zupke, szoko i zaczelismy sie zastanawiac co robic. Kumpel nic nie odpisal, nie wiedzialem czy mamy gdzie spac w Wiedniu.
Okazalo sie ze nie mialem +48 przed jego numerem…… wyslalem sms’y jeszcze raz na wlasciwy numer, i po 10 minutach mialem juz konkretna odpowiedz, wraz z numerem na komorke do Isy. Isa powiedziala ze mozemy przyjechac do niej o polnocy, wiec… jedziemy 😉 Po raz kolejny wskoczylismy na droge ekspresowa a ze ja nie mialem swiatel, to musielismy jechac w szyku. Karol, ja, Piotrek. Chlopaki robili za moje swiatla 😉 Jechalo nam sie extra, pobocze zabojczo szerokie, temperatura bardziej ludzka i perspektywa wieczornego prysznica dodawaly nam sil. Okolo 23 dotarlismy. WIEDEN 😀
To zaczynamy poszukiwania miejsca spotkania z Isa. Schwarzenberg Platz. Cale zycie myslalem ze znam sie na mapach, ale niestety na austriackich nie. Nie dalo sie skojarzyc informacji z indeksu planu z planem jako takim. 2 gosci na stacjach tez nie umialo 😛 jakis chory system maja. W koncu znalazlem jakis normalny plan, i znalazlem i plac.
Wystarczylo przejechac jakies 10 km autostrada i bylibysmy na miejscu prawie. Ale ze nie mozna jezdzic rowerem po autostradzie, a w Austrii jest monitoring beszczelny drog to….. pojechalismy autostrada 😉 W pewnym momencie podjechal do nas jakis motocyklista, myslelismy ze pies na poczatku, ale to tylko jakis szwab. 'das ist eine autobahnen, raus!’ i pojechal 😉 nie przejelismy sie nim zbytnio i pojechalismy dalej. Niestety okazalo sie ze Piotrek jest przyjebany.
Zjechal z autostrady, przelozyl rower przez barierke i stanal. Co z tego ze ja z Karolem chcielismy jechac dalej. On nie bedzie jechal autostrada. Glupszym sie ustepuje, wiec pojechalismy tak jak on chcial. Dluzej nam zeszlo, ale w koncu o 00:11 dotarlismy na Schwarzenberg Platz. 11 minut spoznienia (gdyby nie ten idiota, to bylibysmy na czas ;)).
Puscilem sms’a i Isa zaprowadzila nas do siebie. Dziewczyna 20 lat, mieszkala sama i przyjela nas 3. Na miejscu okazalo sie ze zepsul jej sie prysznic…. Dobrze ze umywalke miala duza 😛 A dziewczyna niezla byla. Strasznie ja zdziwilo to ze dalem rade umyc sobie hery w umywalce. Jak jej powiedzialem ze caly sie w niej umylem to calkowicie padla :] Chwile pogadalismy, ja zaaplikowalem sobie 'regeneration’, tj polknalem 3 piguly i zapilem 1,5 litrem wody do ktorej wrzucilem wczesniej 3 piguly wapna. Kolejny opad zuchwy Isy….. 😉 Posnelismy….
Tego dnia zrobilismy ponad 250 km. Plan wykonany. W dwa dni do Wiednia :]
Dzien III
Zwiedzanie Wiednia zaczelismy dosc wczesnie, bo o 8 juz jedlismy sniadanie na Schwarzenberg Platz’u. Jest to plac jakiegos sowieckiego zolnierza (;
Z racji krotkiego spania w nocy i sporego zmeczenia poprzednim dniem po sniadaniu przespalismy sie kilka godzin w lokalnym parku, pod opera :]
Pozniej odwiedzilismy Kosciol Sw. Karola.
Nastepna byla Katedra Wiedenska.
Pozniej kilka kolejnych kosciolow, Biblioteke Narodowa, Parlament. Wszystko co najwazniejsze. Wieczorem siedzielismy w parku i spiewalismy polskie piosenki, pilismy piwo, jedlismy pasztet i… ogolnie robilismy wioche 😉 Isa nie wracala dosc dlugo, wiec wybralem sie na samotne zwiedzanie Wiednia noca (chlopaki juz mieli dosc). Objechalem wszystko jeszcze raz, i pojechalem szukac Izy. Zadzwonila do mnie kolo 1 w nocy z pytaniem gdzie jestem…. Okazalo sie ze wrocila juz na umowione wczesniej miejsce i czeka (razem z chlopakami na mnie). Wrocilem wiec 'na mieszkanie’ i doszlo do malej sprzecki pomiedzy mna a nia, bo wyskoczyla na mnie z morda ze 'gdzie ja sie podziewam’, no rozwalila mnie kobita 😉
Dzien IV
Zebralismy sie z samego rana, kupilismy Isie kwiatki zeby jakos sie odwdzieczyc za przysluge, i pojechalismy zobaczyc dwa najwieksze palace w wiedniu: Belweder i Schönbrunn. Pojechalismy jeszcze na wieze widokowa z ktorej rozposcieral sie widok na caly Wieden, i po poludniu wyjechalismy, zeby noc spedzic juz poza miastem. Nie chcielismy spedzic kolejnej nocy u tej dziewczyny. Nie ukladaly nam sie zbyt dobrze kontakty 😉
Kladac sie spac (w krzkach) slsyzelismy odglosy jakiegos dziwnego zwierzecia, ale co tam, idziemy spac 🙂
Dzien V
O 3 rano obudzil mnie mroz. Jak sie okazalo moj spiwor jest pokryty szronem 😀 oj chyba nigdy w zyciu mi nie bylo tak zimno 😉 a widok srodka namioty byl ciekawy. gruby obwinal sie calkowicie w swoja sypialnie, wiec wygladal jak wielki kokon, Karol jak sie pozniej okazalo poszedl spac do pobliskiej budki mysliwskiej (o wielkosci metr x metr).
Zmeczeni noca, i totalnie niewyspani wstalismy o 6 (i tak sie spac nie dalo bo zimno bylo :P) i pojechalismy dalej.
Trasa byla bardzo przyjemna, male gorki, ladne widoki, malo ruchliwe drogi. Jechalo nam sie dobrze, a kolejna noc przewidujac kolejny przymrozek, spedzilismy w stodole zeby cieplej bylo 🙂
Dzien VI
O 7 rano ze stodoly przegonil nas jakis chlop krzyczac „raus!” :] Wieczorkiem dojechalismy do Pragi, w ktorej spotkalismy sie z moimi kumplami: Bartkiem Pawlem i Przemkiem (3 braci), i ktorzy zabrali nas z centrum do siebie do domu. Wreszcie goracy prysznic….. :] Pojechalismy do tesco bo 'male co nieco’ w ilosci okolo zgrzewki, i oddalismy sie jakze dobrze znanej nam czynnosci, tj spozywaniu chmielowej zupy w towarzystwie fajki wodnej i muzyki 😉
Dzien V
Po zakupieniu 5 litrowego baniaka z wloskim winem, udalismy sie razem z Pawlem (jednym z 3 braci) na zwiedzanie Pragi.
Zaliczylismy wszystko co najwazniejsze: rynek, kilka kosciolow, zlota uliczke, most karola, hradczany, zamek trojski. wieczorem poszlismy na krzyzykowe fontanny (spektakl polegajacy na zsynchronizowanym pokazie wieelu fontann swiatla i muzyki, polecam), a nastepnie udalismy sie do cyganskiej dzielnicy na piwo 😉 w pewnym momencie Karol razem z grubym pojechali do domu (Karol mial jechac razem z Ojcem Braci do Polski samochodem z samego rana) z gruby pojechal bo jest dziwny, a ja…. hmmm… kiedys tez czyms wrocilem do domu 😉
Dzien VI
Jak sie rano okazalo, gruby nie mowiac nikomu nic, bez slowa pozegnania zmyl sie (czym pokazal swoj kompletny idiotyzm), a my z chlopakami wbilismy klina, i tym razem wraz z Bartkiem poszedlem na manifestacje za legalizacja maryhy, polaczona z koncertami reagge na kilku scenach. Kiedys wrocilismy do domu :]
Dzien V
o 12 mialem autobus do Ostravy (przygranicy Polski), ktory jak sie okazalo odjezdzal z innego stanowiska niz mi powiedziano, i mi uciekl. Po zrobieniu malej rozroby na dworcu, kupilem w koncu kolejny bilet, na 14. w Ostravie bylem kolo 20. Bylo ciemno, nic nie jadlem tego dnia, nie mialem koron ani euro (zreszta, kantory zamkniete), nie mialem swiatel do roweru…… faajnie 😉 Psim swedem (za 5 zl) dostalem sie pociagiem do czeskiego cieszyna, skad juz jest 0,5 km do Polski. O 22 dotarlem do Polski :]
Najblizszy pociag do Krakowa mialem juz o 5 rano, wiec stwierdzilem ze pojade sobie droga ekspresowa do Bielska, a co 😛 W pewnym momencie droga ta przeszla w 2 pasy bez pobocza, wiec z racji braku swiatel musialem przejsc na czesc drogi ktora byla w budowie. Jadac w totalnych ciemnosciach raz niemalze wpadlem w przepasc (budowa wiaduktu) i spotkalem sie z jakimis sekciarzami chyba 😛 nie przygladalem sie im, szybko zwialem 😉 spisala mnie dwukrotnie policja, ale w koncu o polnocy dotarlem do Bielsko-Bialej, skad o 4 z minutami mialem pociag do Krakowa. Przespalem sie na dworcu i o 7 rano dotarlem do swojego mieszkania na krakowskiej Kozlowce 🙂
Byla to moja pierwsza tego typu wyprawa, ktora mimo wielu problemow mile wspominam. Wiem jedno, nastepnym razem trzeba lepiej dobrac ekipe (gruby nie jedzie :P), i wziac caly namiot a nie sam tropik 🙂