Maraton Podróżnika – 500km/24h – 2014


Po zrobieniu 470km w 2 dni (dzień 1, dzień 2) dojeżdżając do bazy Maratonu Podróżnika, przyszedł czas na danie główne, czyli sam maraton 🙂

Maraton – 500km/24 – był organizowany przez forumowiczów z internetowego forum www.podrozerowerowe.info, w tym też przeze mnie 😉 Nie był on dla mnie wyzwaniem, gdyż mam na koncie sporo szybsze maratony, a raczej towarzyskim przejazdem. W końcu znałem osobiście większą część startujących.

Wiele ostatnimi nocy nie spałem, a tej nocy raptem niecałe 6h się udało w namiocie kimnąć, więc szału nima.

Plecy bolą od wylegiwania się ostatnimi dniami na lemondce, od której się trochę odzwyczaiłem w ostatnim czasie. Nie wróży to dobrze na długą trasę :p
Siodło przed wyjazdem wymieniłem z szosowej deski, na Brooksa Flyera:


Na takim siodle to można jeździć 😉

Szybkie śniadanie na które nawet nie zdążyłem sobie nic zrobić, bo zaproponowano mi jakiś niedojedzony makaron :p Starczy. Uzupełniłem jedynie trochę odwodniony organizm. Zapowiada się ciepły dzień więc picia na pewno sporo będzie potrzebne.

W domku oczywiście kolejki do łazienek, więc łatwo nie jest.

Bez pośpiechu udaje mi się wszystko ogarnąć i podjechać pod kościół z pod którego jest właściwy start. W lokalnym sklepie jeszcze jakieś szybkie zakupy (jabłko i baton na drogę) i po małym zamieszaniu przy dzieleniu grup (szkoda że wcześniej tego nie ustaliliśmy) ruszamy.

(wszystkie zdjęcia zapożyczone od Wilka)

Pierwsza jedzie grupa Wilka, później moja na końcu Transatlantyka.

Założeniem maratonu był grupowy spokojny przejazd w tempie ~25km/h. Tempo miał trzymać Wilk, ale szybko jego grupa się rozproszyła a my dogoniliśmy samotnego Wilka :p Grupenfuhrer 😛 zrobił jednak porządek i na pierwszy postój (po grupowym siku stopie) dojeżdżamy w ładzie i porządku podzieleni na grupy.

Na jednym z zakrętów dobre kilka osób z rowerami nas mocno obfotografowało i zachęcało okrzykami do jazdy, choć chyba nikt nie wie tak naprawdę kto to był 😛

Strąbiło nas też jakieś auto. Szybko za autem wyskoczył Kurier, który zgaduje że słyszał o tym, że ludzie się wożą w tunelu za autami. Nie dosłyszał jedynie fragmentu że to za TIRami czy innymi autobusami i zrobił to samo za osobówką 😉 Choć było też podejrzenie że chce ją tylko dogonić i urwać lusterko 😉

Było też granie w kalambury, które niestety dwukrotnie popsułem szybko zgadując czyjeś pokazywanie i nie mając pomysłu na swój pokaz :p


Na postoju jakieś pogaduchy, spokojne robienie kanapek. Fajnie 😉


Ruszamy dalej i w pewnym momencie moją nieliczną, ale jakże przykładnie jadącą grupę wyprzedza nagle Transatlantyk który miał już dość tego spokojnego tempa 😉 Chwilę później mijamy Wilka który zatrzymał się na sikustopie i w tym momencie cały plan spokojnej jazdy poszedł się paść.
Nagle prawie wszyscy zaczęli cisnąć 😛

Bardzo mi to było na rękę 😉 Pokręciłem się trochę przód-tył po mocno rozciągniętym peletonie. Myślałem, że po chwili ciśnięcia wrócimy jednak do ładu i porządku (jak już nas Wilk dogoni ;)), ale wszystko wskazywało na to, że jednak większość woli jechać po swojemu.

Zacząłem gonić więc pierwszą grupkę, co zajęło mi prawie 30min ze średnią >35 😉 Po drodze mijam Aarda który ponoć coś zgubił.

Dojeżdżamy już razem do punktu który niestety zamiast w pałacowym parku jest na parkingu przy bardzo kiepskiej stacji. Znowu długie siedzenie, pogaduchy.

Czekam tutaj na resztę (wszystkich?) i startuję jako jeden z ostatnich. Doganiam ~6 osobową grupkę i jedziemy już spokojnie razem.
Przed Lublinem na prowadzenie wysuwa się Andrzej, na którego miała gdzieś czekać żona. Niestety nie udało mu się pokazać (nam żony, żonie siebie) z dobrej strony, bo jej niestety nie spotkaliśmy 😉

Za Lublinem spotykamy Transatlantyka, który złapał pierwszą z jego czterech tego dnia gum.

W Bychawie postój w zacienionym parku. Idę do sklepu po dużą colę, do tego zjadam pyszną zapiekankę w jakimś fast-foodzie.
Kilka osób chce jechać, ale boją się dość trudnej nawigacji, więc zachęcają mnie do jazdy z nimi :p
Ruszamy we czterech (ja, Kurier, Aard, Gabriel).
Na jednym z podjazdów słyszę narzekanie że mieliśmy jechać równo 32km/h, więc przyspieszam do tych 32 😛 Tym sposobem niestety zostało nas już trzech. W międzyczasie dogania nas Wilk, co jest już jasnym sygnałem do tego, że nikt już podziału na grupy się nie trzyma. Idzie więc DZIDA do przodu 😉

(Poprzedniego wieczora Kurier opowiadał jak na mecie ostatniej edycji BBT
jeden z kolarzy którzy ustanowili rekord trasy opowiadał jak jechali: BYŁA TAKA DZIDA OD STARTU DO METY!!! Trzymała się nas ta dzida cały czas ;))

Ciągniemy po 40km/h na w sumie najbardziej (a i tak mało ;p) pagórkowatym terenie. Drogi jak na prawie całym maratonie dziadowe, więc wrażenia niczym na Paris-Roubaix :p Szczególnie na zjazdach było ciekawie i wahadłach na remontowanej drodze, na której szczęśliwie udaje nam się przelecieć bez żadnego hamowania.
Mijamy gdzieś Daniela z Keto, którzy na koło siąść nie chcieli. Kawałek dalej gubimy Gabriela i we trzech ciągniemy jeszcze kawałek do przodu. Wilk wiezie ze sobą karmę dla Kota i mówi że musi stanąć w Radecznicy. Dochodzimy do wniosku, że we dwóch nie ma co jechać, więc stajemy z Wilkiem i czekamy na jakaś większą grupę. Średnia z ~40km odcinka koło 34km/h.


Wilk we własnej osobie

Sprawdzam przy okazji co jest powodem strasznego skrzypienia w moim rowerze. Dopiero kawałek dalej Aard mi podpowiada, że to pewnie siodło. Tak mi już trzeszczał ten Brooks że chciałem go wywalić :p Na szczęście skrzypienie (no dobra, waga też) to jego jedyny minus.

Jedziemy grupą w której jest Kot, Krzysiek, Góral Nizinny, Aard i chyba jeszcze ze dwie osoby przez kolejne podjazdy przed Szczebrzeszynem.

W końcu wjeżdżamy na krajówkę. Aż miło znów zobaczyć asfalt i odpocząć od wypatrywania dziur.
Jechałem z przodu, gdy na chwilę wychodzi przede mnie Kot, ale chude toto takie, że nawet nie poczułem żadnej różnicy 😛
Kawałek dalej zaczyna się najdłuższy (całe ~150m przewyższenia :P) podjazd na trasie, gdzie próbuję zgubić Wilka szarpiąc trochę tempo i ciągle je podkręcając, co skończyło się tym, że jakieś ~150m przed końcem sam zdechłem a Wilk mi pomachał po zdobyciu premii 😉


Czekamy trochę (za długo) na resztę żeby ich po chwili znowu gonić, po niewdzięcznym zjeździe do Szczebrzeszyna na którym są ze 4 hopki.
Na rynku zdjęcie a kawałek dalej przerwa obiadowa. W międzyczasie, autem które woziło nasze rzeczy mija nas Kurier, który zerwał łańcuch i wbił sobie śrubę w kolano :p Miał rezygnować, ale przemógł się i pocisnął dalej.
Na obiedzie nie mogę się doczekać swojego obiadu, a dostaje jakieś frytki do dojedzenia. W końcu dostaje i swoją solidną porcję makaronu. Najedzony, można jechać dalej. W tym momencie Transatlantyk mówi, że swojej ledwo ruszonej porcji makaronu nie może zjeść. Nie mogłem pozwolić na to żeby się zmarnowała 😉


Niby Chrząszcz w Szczebrzeszynie, a nie trzcinie… (pierwszy z lewej to ja :p)

Najedzony na maksa ruszam razem z grupką z którą przejeżdżałem przez Lublin. Aż ciężko się na lemondce położyć z tym brzuchem 😛 Po ~3km zawracam żeby wziąć jednak ciuchy bo zimno :p
Coś mnie zaczyna w tym momencie boleć kolano, więc grupę dość ciężko się goni.
Szczęśliwie spotykam ich po 10km pod sklepem. W 30 sekund uwijam się ze swoimi zakupami i po chwili jadę znów z dość dużą grupką. Mijamy kawałek dalej czoło maratonu, które czekało na auto do którego chcieli wrzucić zakupiony prowiant.


Już po ciemku Transatlantyk łapie drugą tego dnia gumę. Bardzo mnie to cieszy, bo dzięki temu mogę na spokojnie ubrać nogawki, wrzucić zakupy do podsiodłówki itp.

Pod koniec jednego z dziurawych (innych nie było) zjazdów nagle widzę coś czarnego na drodze. Po chwili poczułem na butach wodę. Przypomniał mi się ten filmik:

http://joemonster.org/filmy/16604

Szczęśliwie nie było tak źle i na obawach się skończyło 😉 Lokalny strumyk okresowo zalewa drogę. Dobrze, że była woda, a nie np piach, bo by się to mogło kiepsko skończyć jakbyśmy na szosówkach powpadali na takie hałdy 😛

Tak czy inaczej, minutę później z naszej całej grupy zostałem tylko ja i 4gotten. Zasięgu brak, nie wiadomo co robić. Jedziemy spokojnie dalej. 4gotten jechał ze mną ostatnio na końcówce MRDP, gdzie już byłem wrakiem człowieka i ledwo jechałem. Teraz też mnie kolano boli, więc staram się jechać powolutku żeby go nie zajechać.

Jedziemy w ten sposób aż do Piasków przed którymi mijamy nieznanego mi maratończyka (długa broda ;)), który po wymienieniu z nami kilku zdań nagle znika gdzieś z tyłu.

Przed samą Łęczną czai się za nami samochód. Jedzie powolutku i nie chce wyprzedzić. Już myśleliśmy że to jakimś lokalsom się spodobały nasze rowery, ale szczęśliwie się okazuje że to tylko Andrzej i Tomstep nas doganiają 😛
Razem dojeżdżamy na postój gdzie spotykamy całą resztę, która kluczyła po mieście, zamiast przedzwonić i spytać dokładnie gdzie ma jechać 😉

Chłodno, nie ma gdzie usiąść, więc wiele nie zabawiliśmy i pojechaliśmy we czterech dalej, doganiając po chwili Tytana.
Bardzo płaski odcinek z o dziwo przyzwoitym asfaltem. Gdzieś od północy już mnie sen morzy. Trochę mnie zarzuci czasem na drodze. Próbuję się ratować mp3, ale jest jeszcze gorzej, więc staram się gadać ciągle żeby się rozbudzić i jest to zdecydowanie najlepsza opcja.

Już koło 3 rano zaczyna się delikatnie przejaśniać. Przejeżdżamy przez Parczew, w którym mimo pory spotykamy dwie lokalne rowerzystki. Dojeżdżamy na Orlen na którym miał być punkt i zastajemy tam czoło maratonu. Jak nas tylko zobaczyli zebrali się w moment i pojechali dalej.
Stacja niestety malutka, więc zamiast hot-dogów, wyciągnąłem parówki z podsiodłówki i zjadłem z chlebem 😉 Wypiłem kawę ale niewiele pomogła.
Pokręciliśmy się trochę na stacji aż nas dogoniła wreszcie poprzednia grupka. Pogadaliśmy chwilę i pojechaliśmy przed siebie. Jednorazowe rękawiczki foliowe z Orlenu bardzo się przydało zarówno na dłonie, jak i pod nogawki żeby ogrzać kolana. Lewe już prawie nie boli, tylko przy mocniejszych zrywach. Jest nieźle, choć i tak wożę się z tyłu żeby nie przeszarżować.
Strasznie mi się za to chce spać, więc zagaduję ciągle chłopaków jakimiś pierdołami żeby tylko nie usnąć. Oglądamy też bardzo ładny wschód słońca.


Dogania nas w pewnym momencie poprzednia grupa (albo jej część?). Transatlantyk z Memorkiem chcą się zmieścić w 24h. Dołączamy się w kilku do nich i jedziemy dzięki temu trochę szybciej. Przynajmniej się człowiek rozbudzić może 🙂

Jakieś 40km przed metą robimy z założenia krótki, a praktyce trochę długawy postój na Orlenie. Hot-dogi wyżarła grupa przed nami, więc znowu zimna parówka z podsiodłówki :p Wybitnie nie chciało mi się robić jakichś ciekawszych kanapek na trasę…

Podkręcamy trochę tempo, co po bardzo dziurawej końcówce trasy łatwe nie jest, i kończy się czwartą i ostatnią gumą Transatlantyka 🙂

Czasu na zmieszczenie się w 24h bardzo mało, więc Memorek wychodzi na prowadzenie i ciśnie koło 30-35. Wyprzedzamy dzięki temu na końcówce jeszcze kilka osób które nas minęły jak Transatlantyk zmieniał dętkę.

Dojeżdżamy na metę po 23h i 59minutach od startu. To się nazywa wyczucie 🙂

Na mecie trochę pogaduch, jakiś izotonik, śniadanie. Bardzo źle zrobiłem że położyłem się na łóżku, bo 30 minutowa (?) drzemka zakończyła się bólem zastanych kolan i sporym otępieniem.
Koło 13 ruszamy razem z MarkiemR, Popielem i Wojtkiem autem do Krakowa. Kolana w aucie bolą 😉 Dziś już nie.

Podsumowanie:

Cóż, dzięki dojazdowi, prawie BB-Tour mi wyszedł 😛 Przejechałem 966km w ciągu 67h (średnia z jazdy ~29km/h), w tym dwa wieczory nieźle zabalowałem 😛
Dobrze że dojechałem rowerem i że grupki się jednak rozpadły i podzieliły wg własnego, różnego tempa, bo to równe 25km/h od startu do mety byłoby jednak bardzo nużące.
Mimo że już z rana czułem nogi po ciśnięciu dzień wcześniej, jechało mi się bezproblemowo. Kilka odcinków przejechałem bardzo szybko, całą resztę na spokojnie. Średnia w Szczebrzeszynie to prawie 29km/h.

Nowy rower przeszedł porządny chrzest. SPD’y zdały test. Przy bolącym lewym kolanie i luzie roboczym na bloku nie było większych problemów żeby jechać tak żeby je odciążyć.
Co prawda chciałem kawałek za Szczebrzeszynem wsiąść w auto, bo w końcu ani o żaden rekord ani o miejsce w stawce nie walczyłem, więc nie było sensu zajechać kolana, ale udało się dotoczyć bez większych problemów. Pod koniec nawet nieźle pocisnęliśmy i też było ok. A miejsce w aucie zajął trochę wcześniej Robert, więc i tak nie miałem zbytnio wyboru :p
Zero bólu tyłka czy jakichś obtarć.

Impreza całkowicie inna niż dotychczasowe maratony w których startowałem. Do tej pory było pędzenie na maksa, 30 sekundowe postoje i ciągły pośpiech, czyli jednym słowem DZIDA! 🙂
Tutaj było bardzo spokojnie. Ciągle pogaduchy, przesiadywanie na postojach i pełen luzik. Świetne towarzystwo, żadnych szosowych napinaczy którzy patrzą z góry na mojego 0,7kg Brooksa…. 😛
Ekstra impreza i na pewno postaram się o powtórkę w przyszłym roku.

Wilk zrobił wcześniej rekonesans trasy maratonu opisując ją dość dokładnie. Padło m.in. zdanie:

„zupełnie boczne drogi i zadupia, asfalt niestety marny, ale widoki to rekompensują”

Nie wiem kto jadąc szosówką po dziurach ogląda widoki. Ja niestety nie dałem zbytnio rady 😉 A asfalty były strasznie dziadowe i bardzo mnie wkurzały. Z radością spoglądałem na zbliżające się na GPSie niestety bardzo krótkie kawałki po krajówkach.

Wolałbym trasę jednak dużo mniej dziurawą a odrobinę bardziej ruchliwą. Szczególnie w nocy, gdy ruch na wszelkich drogach jest i tak prawie żaden a widoków tak czy inaczej nie ma żadnych.

Może za rok uda mi się przepchnąć przez głosowanie inną trasę 😉

Wielkie podziękowania dla Michała-Z i Magfy którzy jechali autem z naszymi rzeczami i robili sporo fotek (wrzucę tutaj jak się pojawią) oraz Tranquilo za udostępnienie bazy maratonu. Niczego nie brakowało! 🙂

Dzięki również wszystkim z którymi jechałem za miłe towarzystwo 🙂

Zjadłem:
~0,5 niedużego chleba, do tego pasztet i 6 parówek
2x makaron i kilka frytek
5 prince polo
zapiekankę

Jakoś mało jak na mnie 😛

Wypiłem do tego jakiś litr coca-coli, 2 kawy i dobre kilka (8?) litrów wody.

Galeria (Wilka):
https://picasaweb.google.com/114465728232647542560/20140607MaratonPodroznika#

A tu oficjalna mini galeria:
https://plus.google.com/photos/111452495647702377323/albums/6023778182065896865

Trasa maratonu:

Łączna trasa w ciągu 3 dni:
+ 15 po mieście 😉

Zaliczone gminy:
63, co daje łącznie 1054, 167 w tym roku (na niebiesko):

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *